Zawsze warto wyjść ze swojej ciepłej i przytulnej strefy komfortu, nawet jeśli w konsekwencji doznajemy licznych siniaków i poturbowań. Podróże i nowe doświadczenia z założenia kształcą. Nigdy nie tracimy, zawsze zyskujemy, nowe, bezcenne, życiowe lekcje.
Tym razem chciałabym się podzielić nie kolejną, zrealizowaną konferencję czy akcją, ale takim fajnym, podróżniczym doświadczeniem, w którym wszystko trwało dość krótko (36 godzin), nic nie toczyło się zgodnie zaplanowanym rozkładem jazdy, a skończyło w … kościele.
Niech ten mój wpis będzie też zapowiedzią kolejnego projektu, dedykowanemu branży przetwórstwa tworzyw sztucznych.
Już na początku zaczęło się fatalnie. Poturbowana słabo przespaną nocą i bardzo wczesną godziną odlotu, Anglia przywitała mnie zimno i iście londyńską pogodą. Mgła nie pozwoliła tanim liniom wylądować na czas, ale to był dopiero początek komplikacji. Na dworcu w Londynie dowiedziałam się, że wszystkie pociągi do Nottingham, dokąd zmierzałam, zostały odwołane. Miałam zaledwie 1,5 godziny na dotarcie na czas, a możliwości coraz mniej. Koczowanie na dworcu centralnym Londynu wraz z całą masą niezadowolonych podróżnych przez kolejną godzinę (odwołano w tym dniu więcej kursów) i oczekiwanie na cud, przywołała mi na myśli losy uchodźców. I chodź w eleganckim stroju, z laptopem, walutą i kontaktami do znajomych w Londynie, poczułam się przez chwilę jak jeden z nich.
Odrzucając pełną desperacji próbę dokonania zamachu na własne konto i wzięcia taksówki do krainy Robin Hooda, zaczęłam działać pragmatyczniej. Po raz kolejny udałam się do obsługi dworca ze skargą i usłyszałam to samo, żeby uzbroić się w cierpliwość, że wkrótce jakiś pociąg zostanie uruchomiony, że przepraszają za wszelkie niedogodności i tym podobne frazesy. Wówczas po raz pierwszy tupnęłam mocniej nogą, że zapłaciłam za pociąg (który nota bene kosztował więcej niż samolot), że czekam już za długo, że mają tu delikatnie mówiąc chaos i udzielają sprzecznych i niekompetentnych informacji.
Wylądowałam dosyć szybko i to bez dodatkowych opłat (!) na innym dworcu, w pociągu klasy business z kawą, internetem, pomocną obsługą i grupą uśmiechniętych biznesmenów w dobrze skrojonych garniturach. Dalej podróż przebiegała bez komplikacji. Dotarłam do celu z 1 dniową wizytą w kraju herbaty. Spotkałam się osobiście z Robin Hoodem i całym światem multi kulti branży formownia rotacyjnego podczas globalnej konferencji ARMO 2015.
Ciekawa tematyka wykładów, profesjonalizm, punktualność, wysoka frekwencja uczestników z całego świata. #Jonathan Wurr tylko Ciebie zabrakło. Gratulacje Organizatorom z Brytyjskiej Federacji Tworzyw Sztucznych (BPF), którzy stanęli na wysokości zadania (bo przecież niczemu oni winni za kilkugodzinny, regionalny problem z sygnalizacją połączeń kolejowych).
Uroczysta kolacja z programem artystycznym zorganizowana w zabytkowym kościele pozostawiła niezwykłe wspomnienie, gdzie w rytmach znakomitej muzyki angielskiego bandu i pysznych zakąsek, mogłam porozmawiać z ludźmi, których spotykam 1-2 razy do roku i zawsze czuję się jak wśród starych, dobrych znajomych.
Za rok Agencja VALOR wraz z Stowarzyszeniem ROTOPOL przy Politechnice Poznańskiej organizuje konferencję dla profesjonalistów i przyjaciół formowania rotacyjnego w czerwcu 2016 r. Swój udział zapowiedziało już wiele osób z Polski i innych krajów Europy, a także goście z Meksyku, Egiptu, Indii, USA czy RPA. Obejrzyjcie, jak wyglądała zeszłoroczna konferencja www.rotopolevent.pl
Wkrótce na tej stronie umieścimy szczegóły nowej konferencji ROTOPOL 2016.
Do zobaczenia!
Leave a Comment
Let us know your thoughts on this post but remember to place nicely folks!